środa, 7 lutego 2018

"Deadline na szczęście" - Anna Tabak

"Czasami lepiej zostawić rzeczy takie, jakimi są. Nie wywoływać lawiny."


Czy można być zbyt ambitnym i niezdrowo dążyć do założonych sobie celów? Czy w pogoni za targetami i kasą można zapomnieć o sobie?



Ewa to typowy ambitny - nie bójmy się użyć tego określenia - korposzczur. Ma męża, ale poza pracą nic innego jej nie interesuje. Ciągle tylko dedlajny, targety, kontrakty. Przesiaduje w pracy godzinami, nie poświęca czasu samej sobie i nie zauważa, że jest... pracoholiczką. Cały swój cenny czas oddaje firmie, która wysysa z niej ostatnie soki. Jest przełożoną, która profesjonalnie podchodzi do swoich zadań, ale przy tym jest mało kontaktowa. Zadania rozdziela świetnie, służbowo z ludźmi dogaduje się bez jakiegokolwiek zarzutu, ale oprócz smalltalk z jej strony nie można liczyć na dłuższą pogawędkę. 

Przyjaźnie? Spotkania towarzyskie? Ewa traktuje to jako coś zbędnego w życiu. Sztuczne uśmiechy, wymuszone rozmowy, i odbębnianie spotkań ze znajomymi, których zaprasza jej mąż. W jej świecie nie można marnować czasu, bo podobno czas to pieniądz. Urlop? Weekend? Takich słów nie ma w jej słowniku. 

Niestety, jej małżeństwo niegdyś idealne zaczyna cierpieć w obecnej sytuacji. Między małżonkami coraz częściej dochodzi do kłótni, niedomówień, a kryzys wręcz czuć w powietrzu.

Jednak wystarcza tylko jeden telefon, by życie Ewy się początkowo chociaż trochę zmieniło...
Dawno zapomniana koleżanka ze studiów naszej bohaterki - Magdalena - ulega wypadkowi i znajduje się w szpitalu. Jak się okazuje wpisała ona Ewę jako swój kontakt na właśnie takie przypadki. Początkowo telefon od policjantki wprawia ją w zakłopotanie, jednak to z czym będzie się musiała zmierzyć pani menadżer w porównaniu do kontraktów finansowych to nie lada wyzwanie. 

Jak można pomóc przyjaciółce ze studenckich lat, która utknęła w szpitalu? Najprościej - zająć się jej rezolutną córką - Julką, małym chomikiem Hubertem i labradorem Browarem. Wielu z nas powie - "Przecież to nic nadzwyczajnego!" - ale niestety, dla naszej bohaterki to niemalże koniec świata. Jak do mieszkania rodem z katalogu wnętrzarskiego, w którym grama kurzu nie można znaleźć wpuścić dziecko, hałasującego małego gryzonia i psa, który nie tylko brudzi, ale również zostawia sierść? I gdzie znajduje się mąż, gdy w tej chwili właśnie żona go koniecznie potrzebuje?!

Czy kobieta sukcesu i biznesu poradzi sobie z byciem tymczasową nianią? Czy może kompletnie zwariuje? Jak połączy opiekę nad stadkiem pozostawionym tymczasowo pod jej skrzydłami z pracą nad bardzo ważnym projektem? A może to zacne trio zmieni coś w jej życiu na lepsze?


Pozwólcie, że podsumowanie zacznę od minusów. Rozumiem, że autorka jest zawodowo związana z branżą finansową, ale myślę, że niektóre opisy transakcji przeprowadzanych w korpo, problemów i zagadnień można pominąć - jestem pewna, że dla większości czytelników ta cała terminologia jest czarną magią, a jednak zajmuje znaczącą część powieści. Bez nich powieść też by była ciekawa :)

Jest to lektura nie tylko na zimne wieczory, ale też ciepłe poranki. Pokazuje, co tak naprawdę w życiu jest najważniejsze. Autorka raz nawet mnie wzruszyła do łez, co jak wiecie często się nie zdarza. W powieści możemy zaobserwować pewnego rodzaju odrodzenie się głównej bohaterki, jej przemianę i etapy zauważania swoich błędów, które nam też zdarza się niestety popełniać - wszak nikt nie jest idealny. 

"Deadline na szczęście" to powieść o tym, jak to nasze życie w jednej chwili może stanąć do góry nogami. Zmusza nas do zatrzymania się na chwilę i zastanowienia się nad tym, czego my tak właściwie od tego życia chcemy. Bawi, wzrusza, ale również daje niesamowitą lekcję. Jaką? Przekonacie się po lekturze :)

Za możliwość przeczytania dziękuję Wydawnictwu Zysk i Spółka




Serdeczności, Magdalena

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz